Na zaproszenie Kniazia Sławomira, w pierwszym tygodniu listopada, Książę wraz z Sikorem, Leną oraz Ciechem wybrali się do wsi Masłomęcz na dalekim wschodzie kraju. Podróż choć długa, przebiegła pomyślnie i tuż po zmierzchu Książę wraz z drużyną byli na miejscu, ale czy właściwym?
Na miejscu nikt nas nie przywitał, a we wsi brak śladów jakiegokolwiek życia. Jedynie Ciech wyczuwał wątły zapach palonego drewna i gdy inni szykowali gońca z wiadomością, on niczym pies gończy wiedziony nosem, odnalazł Kniazia i jego ludzi. Wszyscy skryli się w chacie na skraju wsi, gdzie członki grzali ogniem a gardła czym innym. Kniaź uradował się wielce na nasze przybycie i zakwaterował w ciepłej i przytulnej chałupie. Wieczór upłynął na rozmowach i śmiechu, lecz nie bawiliśmy się za długo bo zmęczenie podróżą zaczęło dawać się we znaki.
Następnego dnia kolejni goście przybywali. Gospodarze rozstawili warsztaty gdzie można było wymienić się doświadczeniami w wielu różnych dziedzinach rzemiosła. Największym zainteresowaniem wśród Drackończyków cieszyła się pracownia kowalska oraz strzelnica zarówno dla procarzy jak i łuczników. Inni zgromadzeni uczęszczali do warsztatu kaletniczego, tkackiego, robili przędzę oraz obrabiali drewno. Zarządzono również konkurs w miotaniu oszczepem. Książę wykazał tu swój kunszt wojowniczy i zremisował z najlepszym wojownikiem wygrywając tym samym butelkę przedniego miodu. Niestety dzień choć przyjemnie słoneczny, przeminął jakby gdzieś się śpieszył. Zmrok jednak nie przyniósł wytchnienia naszym gospodarzom, którzy rozpoczęli przygotowania do wieczornej biesiady.
Najpierw podano żur bogaty w boczek i jajko. Zanim zdążyliśmy oblizać usta padło zaproszenie do największej chaty. Po wejściu naszym oczom ukazało się wnętrze rozświetlone blaskiem dziesiątek kaganków. Stoły uginały się od znakomitych potraw: pieczonej gęsi, wieprzowiny na ciepło i zimno, serów, kiełbas i mnóstwa innych łakoci. Nie zabrakło wina, piwa i miodu. Muzyka i śpiewy wypełniały chatę aż po strzechę. Bawiliśmy się znakomicie i jako jedni z ostatnich opuściliśmy naszych gospodarzy.
Niedziela przywitała nas lekkim deszczem i rześkim wiatrem. Pełni radości po uczcie i smutni zarazem spakowaliśmy swój dobytek na wozy i wyjechaliśmy dziękując Kniaziowi za gościnę i cenne nauki w dziedzinie rzemiosł wszelakich.