Działo się 19 października, A.D. 2024

Od dawien dawna Książę nie poprowadził drużyny na ziemie Midgardu. Już tylko najstarsi mieszkańcy Winlandu, ziem Czerwonego Wilka, Nawii, i wielu innych, pamiętali moc uderzenia dracońskiego klina, i siłę jego pancernych. Zresztą, i w samym Midgardzie, niegdyś stale rozbrzmiewającym odgłosami bitwy i oblężeń, jękami rannych, ostatnimi okrzykami ginących, i wrzaskami tych, którzy polec nie chcieli, pomimo okrzyków żywych jeszcze, co im złorzeczyli, gdzie łuny pożarów prawie nigdy nie gasły, a wojska co i rusz przetaczały się to w tę, to w inną stronę, żar wojny począł przygasać. Wielu zginęło, inni odeszli szukać spokojniejszego zajęcia, a ci, co zostali, coraz mniej chętnie łapali za miecz i topór, inne sobie ceniąc rozrywki. Toteż i nie było Draconii po co się tam udawać, bo i posłów z zaproszeniem do jakiejś bijatyki było jak na lekarstwo, a i my nieco żeśmy mniej zaczęli okazji do takich sytuacji szukać. Z całą pewnością nie cieszyło to Księcia, bo miecz, który nie jest używany zbyt długo, rdzewieje – a myśmy są przecież Księcia mieczem, więc zardzewieć nam nie przystoi.

Ale wreszcie, jesienną porą, przyszły wieści o nadchodzącej bitwie – chociaż były to wieści i radosne, i smutne jednocześnie. Radosne, bo szykowała się tęga okazja do tego, aby ludom Midgardu w bolesny dla nich sposób przypomnieć, że w dobrym zwyczaju jest narobić w gacie, gdy w bitwie, naprzeciw siebie, widzi się pancerny klin z czerwonymi smokami na tarczach. I smutne, bo niezależnie od wyniku tej bitwy, miała to być bitwa ostatnia – ta, która położy kres wszelkim kolejnym. Duch bojowy opuścił tę krainę. A więc ostatni to taniec w Midgardzie. Ragnarok – chociaż inny niż zapowiadany w przepowiedniach.  Bo ani Bogów nigdzie nie widać, ani olbrzymów, a słońce i księżyc jak wisiały na niebie, tak dalej wiszą. Midgardrokk raczej.

Otóż Tasław, Winlandczyk, zbuntował się przeciw jarlowi Ottarowi, również z Winlandu, zajął jego gród, obsadził załogą jak mógł, połatał palisadę i bramy jak mógł (a tak po prawdzie, to wiele w tej dziedzinie nie można było uczynić, gdyż grodu umocnienia, od dawna nie naprawiane, w strasznym były stanie), i sam ogłosił się jarlem. Ottar więc, nie mogąc ścierpieć zniewagi, zebrał wojsko i przystąpił do oblężenia. I na pomoc Ottarowi właśnie Wszebor przywiódł liczny zastęp, zbrojny i strojny, wzbudzając tym podziw wśród zebranych armii. Ci, którzy pamiętali jeszcze potyczki ze Smoczycą, ucieszyli się widząc że tym razem staje ona po ich stronie. Ci, którzy za młodzi byli aby to pamiętać, rozdziawili gęby ze zdumienia, bo zdało im się, że wprost z legend i pieśni, pod winlandzkim grodem, Wszebor z pancernymi swymi, w promieniach jesiennego słońca, staje.

A zaprawdę, było na kogo patrzeć. Że wymienię tylko najmożniejszych – ramię w ramię w Wszeborem stanął Ciech, oraz Izbor, Dziebor i Dobromir, oraz nade wszystko Miś z Brochowa, który pomimo tego że niedawno na Dwór po latach nieobecności powrócił, to jak się okazało, nic a nic ze swych dawnych talentów nie utracił. Prócz tego po starej znajomości Lothar, który co prawda innemu Dworowi teraz służy, ale nie mógł przepuścić okazji by ze starymi druhami jeszcze kilka czerepów rozłupać. I Bizantyjczyk Orthopedos, jak zwykle hełmem przedziwnym i białą skarpetą odróżniający się od reszty wojsk, że o pomarańczowym pancerzu nie wspomnę. Sztandar dzierżył pan Dejris, a Sikor zapewniał wsparcie obozowe, i chociaż obaj do boju nie poszli, to i tak szyku zadawali w rynsztunku i w kolczugach, pokazując, że i w boju, i w obozie, dracoński woj wygląda jak z miniatury wyjęty. A była jeszcze Lena, Ciecha żona, i Daria, Misia zapewne za czas jakiś żona, a pod ich czujną opieką bitwie przyglądał się młody książę Olgierd, Wszebora następca, z pewnością nauki liczne a pożyteczne dla przyszłości Księstwa z tejże bitwy wyciągając.

Zwyczajem starym, wodzowie obu stron obrzucili się obelgami, a Thorolf, który po naszej stronie był tym razem, do zajadłości zachęcił, i żeby litości nie okazywać, i żeby w łeb tłuc, i korpus, i uda i ramiona, a ciosów na inne części ciała wrogów nie marnować, bo to szkoda czasu.

Gród Winlandu, Helluborgiem zwany, niegdyś był warownią o której mówiło się, że zdobyć się jej nie da. Otoczony głęboką fosą, z wysoką palisadą, i dwiema obronnymi bramami, jedna od północno-zachodniej, druga od północno-wschodniej strony. Nad bramami stworzono wygodne stanowiska dla łuczników. Dostęp do grodu możliwy był tylko po drewnianych mostach, które zresztą obrońcy mogli wedle swojej woli podnosić i opuszczać. Prawdziwy był to koszmar wojsk atakujących, i w przeszłości wiele szturmów się o wały Helluborga rozbiło. Jednak lata zaniedbań zrobiły swoje. Fosa zarosła trzciną i chwastami, i wody w niej dawno nie ma. Mostów podnosić się już nie da. Palisadę w kilku miejscach zwaliły bobry, i na oko wygląda, jakby i reszta umocnień stała tylko dzięki temu, że Godi Winlandu w tej intencji często składa ofiary. Przeto Tasław, który ogłosił się jarlem, Jarlem na Próchnie powinien być odtąd zwany, ale jak raz nikt go tak nie nazwał.

Książę poprowadził zastęp ku północno –wschodniej bramie. Łucznicy nawet niespecjalnie nam dopiekli, po krótkiej szarpaninie udało się rozewrzeć wierzeje, i wraz z innymi atakującymi wpadliśmy do środka. W tym samym czasie Ottar poprowadził resztę wojsk na drugą bramę. Walka była zaciekła, acz krótka. Okazało się że pancerni Księcia jeszcze do końca nie zardzewieli, i srogą daninę z krwi obrońców żeśmy wzięli.

Wydawało się że gród wzięty, i w porządku wymaszerowaliśmy na błonia pod palisadą, w celu przegrupowania. Lecz wtedy okazało się że jeszcze nie wszystkich w środku udało się wytłuc, bramy na nowo się zawarły, i na wałach pojawili się nowi obrońcy. Z pewnością ze zgniłej słomy się wykluli, jak myszy, bo jeszcze chwilę wcześniej wydawało się że w środku żywego ducha nie zostało.
Atak trzeba było ponowić. Z pieśnią na ustach ruszyliśmy naprzód, i choć tym razem więcej czasu to zajęło nim obronę udało się skruszyć, to efekt był ten sam. Resztki obrońców w panice zaczęły pierzchać z grodu na pobliską łąkę, gdzie w szyku bojowym się ustawili, w płonnej nadziei że uda im się zwycięskie wojska powstrzymać.

I wtedy to ziemie Midgardu po raz ostatni zobaczyły to, co w pieśniach i legendach jest opiewane, i co grozę wzbudza u tych, którzy próbują powstrzymać dracońskich wojów.
Wszebor wydał komendy, i zastęp, jak za najlepszych dni, uformował klin za Izborem. Najpierw wolno, potem coraz szybciej, ruszyliśmy na wroga, któremu najwyraźniej brakło ducha, bo zanim jeszcze uderzyliśmy w nich całą mocą, ci poczęli pierzchać na boki, czym tylko przyczynili się do swej zguby. Klin przeszedł przez linię obrońców jak przez masło, rozrzucając ich na boki, a potem rozpoczęła się rzeź. Wiele czasu nie zajęło, gdy wszyscy ci, którzy postanowili sprzymierzyć się z Tasławem, żarli piach, a ich krew z wolna wsiąkała w ziemię.

Wojska zebrały się w kupę, i Thorolf, wzniesiony przez wojów na tarczy, dziękować począł wszystkim za lata wspólnej walki, i ogłosił wieczny pokój w Midgardzie. A po nim wystąpił Czcibor, którego nikt jednak specjalnie nie słuchał, bo jak raczył zauważyć Pan Dejris – „coś tam pierdolił”.

A potem zdało mi się, że były jeszcze inne bitwy, i kliny, i walki, ale to pewnie złuda tylko była, bo bitwa przecież już była skończona, a gród wzięty. Przeto otrząsnąłem się z tych majaków – bo właśnie szykowano ucztę, tam, gdzie niedawno jeszcze szczękały miecze, na Helluborga dziedzińcu. Odebraliśmy należny nam żołd najemniczy, i poszliśmy weselić się po zwycięstwie.

I to był w zasadzie koniec.

Co spisał ku uciesze potomnych
Kronikarz Izbor